Nagły przypływ nieoczekiwanej motywacji.
Chcę wziąć się za siebie.
Przestać jęczeć na swój los.
Przestać oczekiwać litości od innych.
Czuję, że się uda. Musi się udać.
Jestem pozytywnie naładowana.
100 % naturalności. Żadnego udawania kogoś kim się nie jest.
Szczerość. Do bólu.
Bo ukrywanie czegoś by nie być chamską nie wychodzi mi na dobre.
No i głębokie oczyszczenie.
Z duszy i ciała.
Nawet nie jestem pewna co robię.
Ale wiem jedno: jeżeli to tylko chwilowy przypływ motywacji to jednak warto to wykorzystać.
Nie będzie tyle wpierdalania tego co popadnie.
Ćwiczenia - podobno dobre żeby dać upust złości.
W sam raz dla mnie.
Ostatnio przemieniam demotywację w czyste wkurwienie.
Powinno się udać..
Trzeba w końcu trzeźwo spojrzeć na świat skoro na samą siebie nie potrafię.
Ale pozostaje pytanie czy bez miłości da się żyć?
Albo inaczej.. czy cały czas ją wypierając można osiągnąć harmonię?
Z tym nie mam pojęcia co zrobić.
Kiedyś w moim tajnym zeszycie napisałam zaskakująco mądre słowa.
"Bo miłość jest jak narkotyk.
Gdy jej zabraknie natychmiast zaczynamy jej histerycznie szukać. "
PS. Nienawidzę jak osoby z mojego otoczenia na moich oczach bawią się we mnie. Poniża mnie to, pokazuje jaką marną osobą jestem. Wkurza mnie to, że robią WSZYSTKO co ja. Nawet mówią jak ja. O przyjaciół mi nie chodzi, nie nie. Ale JUTRO zamiast łkać w duszy nad własną beznadziejnością, pozdrowię te osoby środkowym palcem.
Boże, spraw bym miała zawsze tyle odwagi co dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz